logo

"Geopolityka: Polska w grze mocarstw" (książka drukowana) z autografem!

Geopolityka: Polska w grze mocarstw
O AUTORZE
Ireneusz P.Piotrzkowicz — z wykształcenia politolog, z zamiłowania dziennikarz zajmujący się popularyzacją nauki. Założyciel najlepszego politycznego forum dyskusyjnego w Polsce - Geopolityka Pro. Na stałe związany z serwisem „Techpedia”. Autor publikacji „Wyzwania polityki zagranicznej Polski w odniesieniu do wzrostu znaczenia Niemiec i Rosji wobec słabnącej pozycji USA", która miała swoją premierę w 2015 roku.

O KSIĄŻCE
W handlu stosuje się różne sztuczki, które działają do momentu, kiedy nieświadomy początkowo klient pozna ich tajemnice. Moim celem było pokazać politykę taką, jaką ona jest w rzeczywistości, naruszając przy tym Państwa strefę komfortu, a u niektórych wierzących w piękne baśnie wzbudzić przynajmniej dysonans poznawczy. W świecie geopolityki wybór między R.Trzaskowskim a A.Dudą nie był tylko wyborem takiej czy innej osoby, ale wyborem o kierunku naszej polityki zagranicznej w najbliższych latach, być może dekadach. Czy w ostatnich wyborach dokonaliście Państwo dobrego wyboru? Ta książka przybliży Państwa do odpowiedzi na to pytanie.
Marszałek Józef Piłsudski mawiał: „Sztuką rządzenia Polakami jest wzniecanie odpowiednich nastrojów”. Mam nadzieję, że tym chłodnym opracowaniem wyjaśniłem mechanizmy rządzące światową polityką i będą Państwo dużo bardziej odporni na fale politycznych sztormów, które niestety nadchodzą.

RECENZJE
"To nie rys historyczny, lecz analiza stanu obecnego i próba naszkicowania scenariuszy na przyszłość. Rozgrywające się na naszych oczach batalie tyczą się spraw o wiele szerszych, niż zdaje się komentatorom z programów TV." Piotr Gociek, DoRzeczy numer 46, str.52 "[...]
Po prostu WOW! To jak dostać obuchem w głowę, nic już nigdy nie będzie takie samo." Natalia,Recenzja z serwisu Lubimy Czytać

BESTSELLER
Geopolityka: Polska w grze mocarstw



Zapłać ile możesz


ADRES DOSTAWY
Imię i nazwisko
Ulica
Numer domuMieszkania
MiejscowośćKod
Email
Telefon
PACZKOMAT (opcjonalnie, znajdź) / Imię do dedykacji




SPIS TREŚCI i Wstęp
1. Wstęp

2. Niemcy i Rosja w tle konfliktu USA – Chiny
2.1. Realizacja doktryny Falina-Kwicińskiego
2.2. Niemiecka polityka wobec Polski
2.3. Cele polityki niemieckiej

3. Uchodźcy
3.1. Wojna w Syrii
3.2. Eksodus
3.3. Afrykańska bomba demograficzna

4. Scenariusze dla Polski
4.1. Opcja unijna
4.2. Państwa morskie - opcja proamerykańska
4.3. Nowy Jedwabny Szlak a sprawa polska
4.4. Znikamy

5. Amerykanie stawiają na Indie

6. Przebieg Nowego Jedwabnego Szlaku

7. Polska polityka wobec Europy Środkowej i Wschodniej

8. Rosja- walka o przetrwanie
8.1. LNG zmienia rynek energii
8.2. Odnawialne źródła energii (OZE) i atom
8.3. W cieniu giganta
8.4. Na ratunek Arktyka
8.5. Wojna informacyjna i hybrydowa
8.6. Ocena

9. Ocena III RP
9.1. Polska na celowniku służb
9.2. Tajemnica sukcesu PiS

10. Znaczenie neomarksizmu w polityce

11. Długie podsumowanie
11.1. Unia a sprawa polska
11.2. Co Europie może zagwarantować spokój i dobrobyt?
11.3. Broń atomowa jako gwarant pokoju i stabilizacji w najbardziej zapalnych punktach na świecie
11.4. Co z tą Unią
11.5. Unia dwóch prędkości
11.6. Epilog

Obszerny fragment Wstępu

Wiedza Polaków o polityce jest zdawkowa, pobieżna i zwykle nacechowana emocjami, które w ogromnej mierze nie pozwalają zgłębić mechanizmów jej działania. Dlatego tak mało obywateli naszego państwa potrafi prawidłowo odpowiedzieć na z pozoru proste pytanie: dlaczego Polska jest jednym z najważniejszych państw na geopolitycznej mapie świata? Dlaczego właśnie nasz kraj – a mówiąc bardziej precyzyjnie, obszar, na którym żyjemy – jest tak ważny na światowej szachownicy? Odpowiedź na to pytanie nie jest zadaniem prostym i wymaga wytłumaczenia, jak swoją politykę realizują najbardziej liczące się państwa świata. Dlaczego tak, a nie inaczej postępują i jaką wiedzę muszą przyswoić rządzący nimi politycy. Należy przy tym pamiętać, że słowa „przysługa”, „przyjaźń”, „lubię”, „nie lubię” w polityce międzynarodowej nie występują. Wszędzie liczą się jedynie interesy, siła lub jej brak oraz narzędzia, które mają wpływ na dobrobyt innego państwa. Kulisy polityki trafnie opisał „Żelazny Kanclerz” Niemiec i nieprzejednany wróg polskich aspiracji narodowych Otto von Bismarck, który ujął to w ten sposób: „Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki”. Dlatego więc nieukrywana słabość cara Aleksandra I (czyli formalnie polskiego króla Aleksandra II) do Polaków nie spowodowała większych zmian w polityce Moskwy; nie mógł również wiele pomóc pierwszy minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego, niewątpliwie gorący polski patriota, książę Adam Jerzy Czartoryski. Oczywiście wszystkiemu winne były rozbieżne interesy Królestwa Polskiego i imperium Romanowów. Zapewne gdyby jednak jakimś cudem Aleksander I przywrócił I RP w dawnych jej granicach, zrobiłby to kosztem Rosji. Z pewnością w niedługim czasie ów nieszczęśnik śmiertelnie zadusiłby się poduszką we własnym łożu, co nie byłoby na Kremlu ewenementem. Nie bez powodu rosyjski antycarski ruch dekabrystów powstał w latach dwudziestych XIX wieku jako odpowiedź na groźną dla Rosji propolską politykę Aleksandra I! Oczywiście żadna z ważniejszych tajnych antycarskich organizacji nie miała w planach budowy jakiegoś niepodległego państwa polskiego. Przynajmniej nic o takich śmiałych planach nie wiedzą historycy. Dla części rosyjskich rewolucjonistów Polacy byli jedynie forpocztą wrogo nastawionego Zachodu, natomiast pozostała część uważała, że Polacy powinni im pomóc obalić cara, aby potem wspólnie budować jedno państwo. Na przykład dekabryści nie wyobrażali sobie utraty ziem ukraińskich czy litewsko-białoruskich, które uznawali za rdzennie rosyjskie. Rosjanie chcieli, aby Polacy stali się po prostu Rosjanami, wyzbywając się katolicyzmu (kojarzonego z wpływami Zachodu), tradycji szlacheckiej, najlepiej też, aby wymazali również pamięć, kiedy ich kraj należał do najpotężniejszych na świecie. Oczywiście nie wynikało to z kwestii natury moralnej, ale przede wszystkim geopolitycznej, bez ziem zabranych I RP Rosjanie nie mieli większego wpływu na pozostałą część Europy. Polska w planach rosyjskich rewolucjonistów miała być tylko jakimś księstwem na zachodzie imperium w granicach Królestwa Polskiego lub Księstwa Warszawskiego. Podobnie jak obecnie wokół Putina, tak wokół każdego cara istniała imperialna elita, która pilnowała, aby szalony książę Konstanty Pawłowicz Romanow, choć starszy od Mikołaja, nie rządził krajem i dalej bawił się w wojsko i wyżywał na oficerach w prowincjonalnej już wtedy Warszawie. Nawet wyjątkowo krwawa I wojna światowa odbyła się niejako w rodzinie: cesarz niemiecki, król Wielkiej Brytanii i rosyjski car byli spokrewnieni i prywatnie zapewne bardzo się lubili. Wychowany w kulturze angielskiej niemiecki cesarz Wilhelm II był wnukiem królowej Wiktorii, a Imperium Brytyjskie uważał za niedościgły wzór. Otrzymał nawet od Anglików stopień admirała Royal Navy. Wilhelm II znał się również doskonale z rosyjskim carem Mikołajem II, a wspólne wspomnienia z młodości pozwoliły im na ożywioną przyjacielską korespondencję, Wilhelm był również ojcem chrzestnym jedynego syna cara, następcy tronu – Aleksego.
W 1905 roku, kiedy to liczna rosyjska Flota Bałtycka ruszyła na wojnę z Japonią, jedynie niemiecki cesarz udostępnił zaopatrzenie dla okrętów w swoich afrykańskich koloniach, Brytyjczycy odmówili nawet zgody na przepłynięcie przez Kanał Sueski. Powodem takiej decyzji ze strony angielskiego króla Edwarda VII, wuja Wilhelma II, były wspólne interesy z imperialną Japonią na Dalekim Wschodzie i i działanie na osłabienie pozycji Rosji.
Wyjątkowo krwawa I wojna nie wybuchła więc dlatego, że kajzer był szaleńcem czy idiotą, ale z tego powodu, że Niemcy, aby dalej rosnąć, musiały wywalczyć sobie nieco więcej miejsca na najważniejszych szlakach handlowych i rynkach, a to godziło w żywotne interesy i hegemonię Wielkiej Brytanii. Jak to ujął nieco filozoficznie Wilhelm II: chodziło o zapewnienie Niemcom „miejsca pod słońcem”.
Potęga Berlina na kontynencie europejskim niebezpiecznie urosła po pokonaniu Austrii pod Sadową w 1866 roku, a następnie Francji w 1871 roku. Kanclerz Bismarck jednak uspokajał wtedy podenerwowanych sąsiadów, że Niemcy są już mocarstwem „nasyconym”. Czy aby na pewno? W latach 1890–1913 Niemcy potroiły swój eksport, zagrażając tym samym pozycji Londynu. Pod koniec wieku grossadmiral Alfred von Tirpitz rozpoczął forsowną (2–3 proc. PKB w skali roku) budowę floty wojennej, która miała rzucić wyzwanie najpotężniejszej na świecie flocie brytyjskiej. Tuż przed wybuchem I wojny kajzer miał już do dyspozycji drugą na świecie armadę i to pod pewnymi względami nowocześniejszą od brytyjskiej1. W 1905 roku cesarz niemiecki, odwiedzając Maroko, mocno naruszył interesy Paryża, obiecując sułtanowi ochronę przed francuską interwencją. W tym samym roku Niemcy wymusiły dymisję francuskiego ministra Théophile’a Delcasségo tylko dlatego, że wydawał się zbyt antyniemiecki. Kiedy w 1911 roku w rejonie Fezu wybuchło powstanie, Francuzi zdecydowali się na interwencję militarną i niewiele dni później wkroczyli do Rabatu, likwidując tym samym państwo marokańskie. Reakcja Niemiec była natychmiastowa – 1 lipca do portu w Agadirze wpłynęła kanonierka „Pantera”, a na wodach marokańskich pojawił się krążownik „Berlin”. Dyplomacja niemiecka zaczęła wysyłać pod adresem Paryża otwarte groźby. Paryż, pewny wsparcia ze strony Wielkiej Brytanii, nie reagował. Do kolejnego zaostrzenia stosunków międzynarodowych doszło z powodu wywiadu, jakiego udzielił cesarz niemiecki, który oświadczył: „Po kolejnej wojnie, kiedy Wielka Brytania z pewnością zostanie pokonana, Niemcy zadowolą się Egiptem”2. W interesy brytyjskie miała również uderzyć gigantyczna inwestycja transportowa, której zadaniem było rozerwanie szczelnego morskiego kordonu. Berlin planował połączenie kolejowe, które miało rozpoczynać się w Hamburgu, a kończyć w Bagdadzie (przez Drezno, Wiedeń, Belgrad, Sofię, Konstantynopol i Aleppo)3. Planowana trasa mogła uniezależnić niemiecki handel od morza, czyli godziła w hegemonię brytyjską, ponieważ poprzez Gibraltar i egipski Suez Wielka Brytania kontrolowała cały handel przebiegający przez Morze Śródziemne. Berlin wysyłał w ten sposób bardzo czytelny sygnał, jakie są jego aspiracje.
Brytyjczycy zdawali sobie również sprawę z tego, że kiedyś biedna i zacofana niemiecka gospodarka, dzięki protekcjonizmowi, pod koniec wieku stała się silniejsza i bardziej konkurencyjna od brytyjskiej. (Niemcy nie byli tutaj jacyś wyjątkowi, podobny model ochrony własnego rynku wybrali również Amerykanie – już w 1930 roku dzięki senackiej ustawie Smoot-Hawley Act cła wzrosły do wysokości 50–60 proc. Te horrendalne cła zostały utrzymane przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta w programie reform ekonomiczno-społecznych znanym pod nawą New Deal). W takim układzie – bez względu na koligacje rodzinne – starcie hegemona i pretendenta do hegemonii było nieuniknione. Jeszcze w XIX wieku Brytyjczycy obawiali się przede wszystkim Rosjan, których kierunek ekspansji zawsze był wyznaczany zdobyczami terytorialnymi. Na przykład wojna krymska 1853–1856 była konfliktem, którego celem było uniemożliwienie Rosji zdominowania Turcji, Bosforu, Dardaneli i wejścia ze swoimi wpływami do ujścia Dunaju i na Morze Śródziemne, przez które przebiegał szlak najbardziej żywotny dla interesów Londynu. Nie bez powodu niepodległość Turcji gwarantowała najpierw flota brytyjska, a potem amerykańska. Wojna krymska po raz pierwszy w tak znaczący sposób pokazała również wpływ techniki na działania wojenne. Nowe karabiny i kule pozwalały na skuteczny ostrzał już przy 300 metrach odległości (to o 200 m więcej niż rosyjskie), francuskie i brytyjskie okręty parowe zaś pozwoliły na szybki transport wojsk, w użyciu pojawił się również telegraf. Przewaga techniczna, logistyczna i wywiadowcza zadecydowała również o zwycięstwie Prusaków nad Francuzami w 1871 roku. Była to ostatnia przeszkoda na drodze do opanowania przez Niemcy kontynentu. Armaty koncernu stalowego Kruppa potrafiły strzelać zdecydowanie precyzyjniej i co najważniejsze – dwa razy częściej niż armaty francuskie. Niemcy dosłownie zdziesiątkowali Francuzów celnym ogniem swoich baterii. Wzięty do niewoli francuski cesarz w rozmowie z królem Prus Wilhelmem I gorzko to komentował: „Gratuluję panu armii, a przede wszystkim artylerii”. Należy przy tym dodać, że Niemcy doskonale wiedzieli o swojej przewadze i Bismarck celowo wojnę sprowokował, miał bowiem pewność, że Francuzi nie mają w niej większych szans. Co ciekawe, Krupp proponował wcześniej sprzedaż nowoczesnych armat Paryżowi, ale generałowie francuscy odrzucili ten pomysł. Wilhelm I tuż po wygranej wojnie z Francją i utworzeniu II Rzeszy w dowód wdzięczności zaoferował Kruppowi tytuł szlachecki (ten jednak odrzucił tę propozycję) i intratne kontrakty. Berlin wprowadził również cła zaporowe i ochronę Kruppa przed zagraniczną konkurencją (głównie z USA i Wielkiej Brytanii). Ogólnie Niemcy bardzo dbali, aby najbardziej perspektywiczne gałęzie przemysłu były chronione przed zagraniczną konkurencją, na tym głównie polegała tajemnica ich szybkiego uprzemysłowienia. Niemcy również jako jedni z pierwszych odkryli, jakie korzyści może przynieść współpraca firm i uczelni technicznych. Drugim równie ważnym powodem pruskiego zwycięstwa był bardzo sprawny wywiad.
W XIX wieku to najprawdopodobniej agenci brytyjscy stali za wywołaniem w Polsce powstania listopadowego, aby odciągnąć imperium carów od kierunku zachodniego (powstanie uniemożliwiło rosyjską pacyfikację buntu w Belgii, która po ogłoszeniu niepodległości natychmiast otrzymała parasol brytyjski – powodem wybuchu I wojny było wkroczenie Niemców do Belgii) i kierunku południowego, który umożliwiał dostęp do niezamarzających portów na Oceanie Indyjskim4. Bałtyk takich możliwości nie oferował, bo na Morzu Północnym i na Atlantyku niepodzielnie rządziła marynarka Jej Królewskiej Mości. W obu wypadkach Brytyjczycy swoje cele osiągnęli. Jednocześnie jednak przegapili wzrost Prus, które doprowadziły do I, a następnie II wojny, która oczywiście nie była objawem szaleństwa demokratycznie wybranego kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera, ale była kontynuacją polityki jego poprzedników i gdyby nie pomoc USA dla ZSRS, III Rzesza mogłaby osiągnąć swoje strategiczne cele.
Dzisiaj sytuacja jest bardzo podobna: z jednej strony mamy pretendenta do hegemonii – Chiny, z drugiej strony zaś słabnącą pozycję USA, które nie chcą zejść ze sceny pokonane. To starcie lewiatanów niesie ze sobą wielkie zagrożenia, bo woda w tej światowej wannie zaczyna się niebezpiecznie kołysać i każde państwo uczestniczące w politycznej grze chce zająć jak najlepszą pozycję. Mamy w tym wypadku do czynienia z tzw. pułapką Kindlebergera, czyli momentem, kiedy dominujące mocarstwo stopniowo i konsekwentnie wycofuje się z roli globalnego dostawcy i gwaranta dystrybucji dóbr publicznych5. Warto odnotować, że niestety taka zmiana ról z reguły (choć nie zawsze) kończy się wojną. Wyjątkiem jest upadek Imperium Brytyjskiego na rzecz swojej byłej kolonii – USA.
Wycofanie się USA z roli światowego żandarma skutkuje już dzisiaj wieloma konfliktami na całym świecie, między innymi w Iraku – na którego obszarze mogło powstać i okrzepnąć Państwo Islamskie – Syrii, Jemenie. Podobna sytuacja miała miejsce tuż po wycofaniu się Amerykanów z wojny w Wietnamie – przez kraje regionu przetoczyła się wtedy fala mniejszych lub większych konfliktów, w których ścierały się różne siły. W Azji miało to niestety wyjątkowo brutalny charakter. Tylko do początku 1977 roku na rozkaz dwóch zarażonych marksizmem absolwentów francuskich uczelni – Pol Pota i Khieu Samphana (po Sorbonie) – zamęczono lub wymordowano jedną piątą mieszkańców Kambodży. To również przykład, jak wielki wpływ na środowiska uniwersyteckie Europy miała i ma radykalna lewica.
II wojna nigdy by nie wybuchła, gdyby od 1918 roku na terenie Rzeszy stacjonowały oddziały amerykańskie. Choć tuż po I wojnie prezydent Wilson nie zamierzał opuszczać Europy, nastroje społeczne w Ameryce wymusiły jednak na Kongresie politykę izolacjonistyczną – wycofano wojska, odmówiono nawet ratyfikacji traktatu wersalskiego oraz uczestnictwa w Lidze Narodów. Dogrywka w postaci II wojny światowej była już wtedy nieuchronna i przewidywalna. Nie bez powodu marszałek Francji Ferdynand Foch po ogłoszeniu traktatu wersalskiego skomentował go proroczymi słowami: „To nie pokój, to zawieszenie broni na dwadzieścia lat”. W USA natomiast na dobre zadomowił się izolacjonizm, który przetrwał aż do ataku na Pearl Harbor. Jeszcze w 1938 roku o mały włos nie przegłosowano poprawki do amerykańskiej konstytucji, która zezwalałaby na udział w wojnie tylko w wyniku ogólnonarodowego referendum. Spokój w Europie natomiast gwarantuje obecność US Army w Niemczech i od 1999 roku m.in. baza międzynarodowych sił pokojowych NATO (KFOR) Bondsteel w Kosowie.
Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim stopniu dzięki wiedzy z geopolityki można przewidzieć przyszły rozwój wypadków. W czerwcu 1939 roku jeden z najwybitniejszych polskich geopolityków początku XX wieku Władysław Studnicki wydał niepozorną publikację zatytułowaną Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, w której opisał najbardziej prawdopodobny scenariusz nadchodzącego konfliktu. Przewidział nie tylko sojusz niemiecko-rosyjski, utratę przez Polskę połowy terytorium, ale i sojusz angielsko-rosyjski, którego efektem będzie koniec naszej niepodległości. Podobnie jak dzisiaj, zajęci wtedy głównie sobą politycy nie interesowali się geopolityką, a ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych Józefowi Beckowi do tego stopnia nie spodobała się publikacja, że książkę kazał skonfiskować, a nieszczęsny Studnicki za sianie defetyzmu o mały włos nie trafił do Berezy Kartuskiej.
Podobnie jak podczas II wojny światowej dziś Rosja zamierza bardzo aktywnie uczestniczyć w nowym geopolitycznym rozdaniu, wykorzystać osłabienie USA i wywalczyć (dosłownie) dla siebie jak największy udział w nowym podziale świata. Warto jednak nadmienić, że dzisiejsza Rosja to nie ZSRS i w odróżnieniu od USA i Chin jest ekonomicznym karłem, dlatego nie ma i nigdy nie miała skutecznych narzędzi, tzw. soft power (np. sankcje), i swoją obecność musi zaznaczać prowadząc wojny (również informacyjne).
Ustaliliśmy więc, że światem rządzi wyrachowana kalkulacja zysków i strat, bo żeby ktoś zyskał, ktoś przecież musi stracić. Można oczywiście wszystko uprościć do omnipotencji służb amerykańskich i dowolne polityczne kataklizmy przypisać Amerykanom, jak robi to wielu domorosłych „politologów”, według których wszystkiemu winne są USA. Niestety, muszę Państwa zmartwić: choć waga wpływów amerykańskich jest adekwatna do skali interesów hegemona, to w rzeczywistości wszystko jest dużo bardziej skomplikowane.
Rozpoczynając prace nad niniejszą książką, założyłem, że to, co się dzieje w polityce, zawsze ma swój głębszy sens, zgodnie z tym, co mawiał prezydent Franklin Delano Roosevelt, że „w polityce nic nie dzieje się przypadkiem, a jeśli się dzieje, to można iść o zakład, że tak to zostało zaplanowane”.
Większość osób popełnia kardynalny błąd, zauważając jedynie politykę USA czy Rosji. Tymczasem mało się pisze o polityce Niemiec, czwartej przecież gospodarki świata. Jeśli już mówi się o naszym zachodnim sąsiedzie, to w kontekście Unii – czyżby więc Niemcy nie mieli polityki zagranicznej z wyjątkiem unijnej? To oczywiście nie jest pytanie. Niektórzy mogą odnieść wrażenie, że w Niemczech, które wpuszczają na swój teren emigrantów z Afryki i Azji, nie ma żadnej polityki. Moim skromnym zdaniem, nic bardziej mylnego. Niemcy mają bardzo określone cele polityki zagranicznej i – jak przystało na doskonale zorganizowany naród – konsekwentnie je realizują. Na nasze nieszczęście główne cele polityki niemieckiej są zbieżne z polityką rosyjską.
Po tej konstatacji zapewne wiele osób poczuło się mocno skonsternowanych – przecież jest Unia, a Niemcy są „tylko” jednym z jej znaczących członków. W romantycznej i baśniowej wersji tak właśnie jest, ale w realnym świecie najlepiej tłumaczy to była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, która w jednym z wywiadów odpowiedziała na to pytanie w sposób dość jednoznaczny: „UE jest narzędziem niemieckiej hegemonii w Europie”. Czyżby więc brukselska biurokracja wykonywała jedynie zadania zlecone z Berlina? Nie do końca tak jest, bo Berlin narzuca swoją wolę jedynie w kluczowych dla siebie sprawach. A które sprawy są w takim razie kluczowe? W tym wypadku najlepiej podążać za pieniędzmi. Jeden z najbardziej prominentnych polityków niemieckich Theodor Waigel, minister finansów w trzech gabinetach Helmuta Kohla, powiedział wprost, że po wprowadzeniu euro do kontroli przepływu kapitału w Unii wystarczą dwie instytucje: Europejski Urząd Patentowy i Europejski Bank Centralny, które – jak łatwo się domyślić – znajdują się w Niemczech (w Monachium i we Frankfurcie nad Menem). Oczywiście nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że kto decyduje o skarbcu, ten decyduje o całej polityce europejskiej, a klucze do niej znajdują się w Berlinie.
Jakiego scenariusza na pewno nie będzie? W romantycznym scenariuszu oczami wyobraźni widzę, jak nasi zachodni sojusznicy z Unii Europejskiej i NATO śmiałymi zagonami pancernymi zadają wrogom Unii Europejskiej ciężkie straty, a francuscy żołnierze, leżąc twarzą w białostockim błocie, resztkami sił odpierają ataki wroga pod Brzęczyszczykiewiczami. Kobiety w Berlinie, Londynie, Brukseli, Amsterdamie, Paryżu ze łzami w oczach, ale ze zrozumieniem witają trumny swoich ukochanych synów, a kwiatami żegnają kolejnych dzielnych żołnierzy, którzy ochoczo i z poświęceniem będą ginęli za Białystok, Pułtusk i Sobienie Kiełczewskie… Prawda, że piękne? Szkoda, że absolutnie nierealne. Tych, którzy wierzą w jedność Zachodu, muszę zmartwić. Niestety, to tylko piękna bajka, ponieważ w rzeczywistości nie istnieje jedność Zachodu, każde z państw ma swoje interesy i najczęściej są to interesy rozbieżne. Dlaczego? To bardzo proste: dla Hiszpanii, Francji, Węgier, Słowacji, Czech czy Niemiec na przykład Rosja nie stanowi żadnego zagrożenia, państwa te chcą nawet zniesienia wszelkich sankcji i przywrócenia możliwości swobodnego handlu, a dla Grecji czy Niemiec Rosja jest niemalże sojusznikiem. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć, dlaczego wymienione państwa prowadzą taką politykę, a nie inną. Sytuacja na przykład Węgier, Niemiec czy Czech zmieni się dopiero wtedy, gdy dywizje rosyjskie ponownie pojawią się w Polsce. Druga kluczowa sprawa to opinia społeczna, która w tych państwach jednoznacznie opowiada się za niemieszaniem się w sprawy Europy Wschodniej. Czy politycy zrobią coś wbrew społeczeństwu, czy skończy się tak jak w wypadku Ukrainy, czyli na dyplomatycznych, nic nieznaczących protestach?
Nieco inaczej wygląda sytuacja Rumunii. Jej okno na świat, czyli port Konstanca, może być w każdej chwili zablokowane przez wojska rosyjskie, które po wyeliminowaniu floty ukraińskiej i umocnieniu się na Krymie stały się głównym zarządzającym na Morzu Czarnym i oddziałują bezpośrednio na ujście drugiej pod względem długości rzeki Europy i najważniejszej arterii transportowej – Dunaju. Taka rosyjska polityka zagraża interesom tureckim, dlatego ocieplenie w stosunkach rosyjsko-tureckich zawsze miało i ma charakter taktyczny, związany głównie z wpływami Rosji w Syrii.
Na naszym płaskim jak stół obszarze operacyjnym, co pokazuje wojna ukraińsko-rosyjska, niezbędne są ciężkie brygady pancerne i artyleria. Ile takich jednostek mają obecnie takie militarne potęgi, jak Wielka Brytania albo USA? O ile pod koniec zimnej wojny w obu armiach formacje lądowe były znaczące, o tyle teraz takich jednostek albo nie ma, albo są symboliczne. Nie powinno to jednak dziwić, bo zarówno Wielka Brytania, jak i USA są państwami morskimi i mają takie wojska, jakie są im naprawdę potrzebne. Wojska lądowe Brytyjczycy utrzymywali właściwie tylko na potrzeby wojsk de facto okupacyjnych stacjonujących w Niemczech, a te mają być całkowicie wycofane do 2019 roku6.
Nie muszę dodawać, że żaden Belg, Holender, Słowak, Duńczyk, Norweg, Czech, Węgier nie będzie ginął za nasz kraj, i to nie dlatego, że solidarność NATO i Artykuł V Paktu7 są kompletną fikcją.
Będąc w takiej, a nie innej sytuacji politycznej, jakie mamy możliwości? Czy w ogóle jakieś mamy? Po wielkich odkryciach geograficznych najważniejsze szlaki handlowe świata (z Europy przez Lewant do Indii i Chin) przeniosły się z lądu na morza i oceany. Wiek XVII był wiekiem rywalizacji holendersko-angielskiej o panowanie nad najważniejszymi szlakami handlowymi świata i koloniami. W 1616 roku Anglicy zajęli niewielką wysepkę Pulo Run w pobliżu Jawy (obecnie Indonezja). Obszar ten obfitował w gałkę muszkatołową, której cena po przewiezieniu do Europy wzrastała aż 600-krotnie. Monopolistą dostaw m.in. tej przyprawy byli Holendrzy, którzy chcieli ten stan utrzymać. Cztery lata później Holendrzy ponownie zajęli wyspę. W 1652 roku (trwała do 1654) wybuchła I wojna angielsko-holenderska o kontrolę handlu na Bałtyku i zysków płynących ze sprzedaży polskiego zboża. Wojnę tę również Holendrzy przegrali. II wojna angielsko-holenderska wybuchła już w 1665 (trwała do 1667) i zakończyła się tym razem zwycięstwem Holendrów i zawarciem pokoju w Bredzie. W wyniku wygranej wojny Holendrzy odzyskali wysepkę Pulo Run, Surinam, w zamian Anglikom oddali zbędny i wtedy niewiele znaczący Nowy Amsterdam (obecny Nowy Jork), w tym wyspę Manhattan. Oczywiście nie można zapominać o kruszcach, które nadawały ton całemu światowemu handlowi. W latach 1494 do 1850 europejskie państwa kolonialne wywiozły z Ameryki Południowej 4700 ton złota, co stanowi 2,5 proc. całego złota świata. Dla porównania Niemcy podczas II wojny ukradli 1 proc. wszystkich światowych zasobów złota. Wraz ze wzrostem obrotów szlakami morskimi zmniejszał się wolumen handlu na tradycyjnych traktach lądowych, a wraz z tym zjawiskiem powoli umierały największe miasta ówczesnego świata – Damaszek, Aleppo, Palmyra, Chiwa, Osz, Buchara, Samarkanda… Kto dzisiaj wie, że były to jedne z najokazalszych miast świata. Przez tysiąc lat – do 1700 roku – największe miasta znajdowały się w Chinach: Cz’angan, K’aip’ing, Hangczou (Zachód dominował w czasach Imperium Romanum, w I wieku p.n.e. Rzym miał milion mieszkańców, a największe miasto chińskie Cz’angan miało ich w tym czasie 500 tys.)8. To przez miasta Jedwabnego Szlaku do Europy dostały się takie kluczowe chińskie wynalazki, jak kompas, proch strzelniczy, śluzy, zegar mechaniczny czy papier. Ich dawną świetność przypominają jedynie monumentalne zabytki. Podobny los spotkał również kontrolującą szlak handlowy przez Lewant Rzeczpospolitą Wenecką oraz największą ówczesną potęgę lądową Europy – I Rzeczpospolitą. Do Kaffy (Teodozja na Krymie) wędrowały przez Kraków towary z całej Europy (Via Regia była najdłuższą arterią handlową, która ciągnęła się od Hiszpanii do Powołża). Trakt Litewski łączył Kraków z Wilnem, a Trakt Solny – Wieliczkę z Węgrami. Oba wymienione państwa do czasu wielkich odkryć geograficznych nie ustępowały zamożnością krajom ówczesnej Europy Zachodniej, a czasami nawet je przewyższały. Nie bez powodu kilka wieków wcześniej notable w starożytnym Rzymie traktowali objęcie stanowiska w takich prowincjach, jak Brytania, Germania czy Galia (obecna Francja) jako zsyłkę na głęboką, zapyziałą prowincję imperium. Dla uzmysłowienia sobie roli i znaczenia handlu proszę wyobrazić sobie, że od momentu rozpoczęcia II wojny światowej, kiedy to Wielka Brytania ledwie wygrała bitwę o Anglię, a jej wojskom otoczonym pod Dunkierką groziła całkowita zagłada, prezydent USA Franklin Delano Roosevelt niezmiennie domagał się od Winstona Churchilla tego samego – dostępu do rynków, na których dominowały produkty brytyjskie.
Czy Chińczycy zakończą erę dominacji państw morskich i handel ponownie wróci na ląd, a państwa znajdujące się na Nowym Jedwabnym Szlaku zgodnie ze starym chińskim przysłowiem „Chcesz być bogaty, zbuduj drogę” ponownie staną się zamożne? Wszystko wskazuje na to, że może tak się stać jeszcze w tym wieku .......



ISBN 9788366177697
Copyright © for Ireneusz P. Piotrzkowicz
Copyright © for Zona Zero, Sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydawca
Zona Zero Sp. z o.o., ul. Łopuszańska 32, 02-220 Warszawa