logo

prawo-polityka
Zbigniew Szczęsny "Ameryka jest podzielona. Głęboko i boleśnie."

Zbigniew Szczęsny
W ciągu minionych dekad nastąpiła w tym kraju zasadnicza zmiana. Wielkimi wygranymi rozpoczętej przez Billa Clintona polityki globalizacji zostały ulokowane na wybrzeżach dwa segmenty gospodarki: sektor finansowy na wschodnim wybrzeżu oraz sektor technologii informatycznych ulokowany na wybrzeżu zachodnim.
Oba sektory sprzedają całkowicie wirtualne produkty i usługi oraz są mocno niezależne od lokalnej bazy społecznej. Żyją dzięki temu, że wiodące uniwersytety są w stanie ściągnąć do Ameryki studentów z całego świata, których część znajdzie zatrudnienie jako specjaliści w firmach informatycznych, bankach i funduszach inwestycyjnych. Los reszty społeczeństwa niezbyt ich obchodzi.
Branże te są przyzwyczajone do "gig economy" - gospodarki umów śmieciowych, których wycena zależy bezpośrednio od kwalifikacji pracownika. Najlepsi zarabiają krocie, ale reszta ledwie wiąże koniec z końcem, pracuje na stawce godzinowej w pełnej dyspozycyjności 24/7 niezależnie od tego, czy danego dnia znajdzie się dla niej praca czy nie.
Tymczasem centrum kraju - dawne serce Ameryki, czyli basen rzeki Missisipi - popadało w ruinę. Otwarcie rynków na tanie produkty z Ameryki Łacińskiej i Azji zrujnowało lokalny przemysł i rolnictwo. Amerykańscy farmerzy, poza wąską grupą magnatów, ledwo ciągną. Czytałem ostatnio, że dotacje budżetowe do nierentownych gospodarstw sięgnęły już w USA poziom 40 miliardów dolarów.
Opustoszały miasteczka, pozamykano fabryki, fracht towarowy na Missisipi spadł o 25%... Słynny "pas rdzy", w rejonie wielkich jezior, gdzie niegdyś funkcjonował potężny przemysł stalowy, maszynowy i przetwórczy zapadł się kompletnie w sposób podobny jak u nas dawne województwo wałbrzyskie, pozostawiając na bruku miliony ludzi. Podupadł wielki amerykański przemysł samochodowy, który pomimo licznych wysiłków jakoś (poza jedną Teslą) wciąż nie może się podźwignąć. Wszystko jeszcze dobił kryzys finansowy przełomu minionej dekady. Dziesiątki tysięcy pozbawionych perspektyw młodych ludzi popadło w narkomanię, w znacznej mierze za sprawą jednego leku - OxyContin - zapisywanego masowo przez lekarzy, jako istne panaceum na wszelkie bólowe, senne i depresyjne dolegliwości...
Kiedy bodajże w 2009 r byłem ostatni raz temu w USA i jechałem samochodem przez pięć stanów drogą Interstate 90 z Illinois do Wyoming, to bardzo często miałem wrażenie, jakbym się cofnął w czasie. Przydrożne motele "zatrzymane" w latach 70-tych czy 80-tyc minionego wieku, jednolite, nieomal jak w komunizmie zaopatrzenie w marketach - wszędzie ten sam, niezbyt szeroki asortyment towarów, chaotyczne instalacje elektryczne i wszędzie jeden i ten sam model przełącznika do włączania światła - taki "zabytkowy" z kotewką...
Oczywiście - trafiały się enklawy bogactwa i tzw. full wypas, ale ogólny obraz amerykańskiej prowincji był zaskakująco biedny.
No i te miliony ludzi, którym usunął się grunt spod nóg, którzy zostali tak samo jak mieszkańcy polskiej prowincji podczas transformacji zostawieni przez rozwijające się metropolie wybrzeża sami sobie - de facto nie mając żadnej reprezentacji politycznej. Ani Partia Demokratyczna, która stała się rzeczniczką interesów nowego kapitału wybrzeży, ani Partia Republikańska, która tradycyjnie związana była z interesami przemysłu wydobywczego, zwłaszcza naftowego oraz przemysłem obronnym - nie miały tym ludziom wiele do zaproponowania.
Kiedy w 2016 r. pojawił się Trump ze swoim populistycznym, lecz celnie diagnozującym rozterki tych ludzi programem, Hillary Clinton nazwała jego elektorat "bunch of deplorables" - po polsku byłaby to "kupa ramoli" - wyraziła w ten sposób stosunek bogatego wybrzeża USA do zdecydowanej reszty kraju.
Tymczasem bieda zaczęła się już wylewać z tradycyjnie zarezerwowanych dla niej nor i zaułków do centrów metropolii. Im bardziej liberalne miasto - tym więcej bezdomnych, narkomanów, poupychanej po kątach nędzy i przestępczości na ulicach. Na wszystko nakłada się wciąż rosnąca imigracja, którą Trump chciał zatrzymać, ale która jest mocno wspierana przez Demokratów.
W ten sposób Ameryka stała się gotującym się kotłem konfliktów, polem codziennej walki milionów ludzi o przetrwanie w warunkach ostrej konkurencji o najmniejszą nawet korzyść. Aż 12% Amerykanów, żeby się utrzymać, musi korzystać z bonów żywnościowych.
Nie wnikając w przyczyny - bieda, przestępczość i patologia skoncentrowane są wśród ludności kolorowej, która zarazem stała się obiektem polityki emancypacyjnej lewicy, czego wyrazem jest ruch Black Lives Matter. Rozsypał się cały świat tradycyjnego, białego, prowincjonalnie religijnego interioru. Trzymanie się dawnych wartości nie przekuwa się dziś na sukces a oznacza zacofanie. Państwo wspiera czarnych, mniejszości seksualne, imigrantów a pani i panu Smith zarzuca rasizm i oskarża ich o to, że swój świat zbudowali na wyzysku. Obala się pomniki bohaterów, których nauczyli się czcić w młodości. Biały chłopiec z prowincji nie ma szansy otrzymania punktów "afirmacyjnych", którymi hojnie obdarowywane są kobiety i kolorowi. Jeśli już dostanie się na jakiś kampus - jest zmuszany do publicznego wypierania się swojego systemu wartości, o którym dowiaduje się, że jest "faszystowski".
Obecna porażka Trumpa oznacza, że ludzie ci będą nadal odstawieni na boczny tor. Polityki społeczne obiecywane przez Demokratów będą oznaczały ogromne wydatki z budżetu, na które dzisiejszej Ameryki już nie stać. Żeby je sfinansować, USA musiałyby zrezygnować z próby zachowania swojej pozycji w konfrontacji z Chinami, co bardzo szybko doprowadziłoby je do pogorszenia wskaźników wymiany handlowej i dalszej pauperyzacji. Spodziewam się zatem, że programy socjalne lewicy będą nadal kierowane bardzo wybiórczo - jedynie do ulubionych przez nią segmentów społeczeństwa a będzie to okraszone ostrą narracją wojny kulturowej.
Elity finansowe będą zaś dalej "globalizować" amerykańską gospodarkę. Być może pod wpływem nacisków politycznych zrezygnują z części kooperacji z Chinami, ale nie liczyłbym na realne skrócenie łańcuchów dostaw. Produkcja do USA za Bidena nie wróci, tylko zostanie ulokowana w Indiach, w Bangladeszu czy w Meksyku. Wszędzie, ale nie w "zbyt drogiej" dla zglobalizowanego kapitału Ameryce.
Frustracja wśród "deplorables" będzie zatem jeszcze bardziej narastać. Spodziewam się wzrostu prawicowego ekstremizmu w USA a docelowo, za kilka lat, kolejnej fali zamieszek na ogromną skalę. Próbujące temu przeciwdziałać elity będą zaś starały się pod pozorem dalszej walki z "mową nienawiści" rozszerzać cenzurę i w ten czy inny sposób obejmować obywateli systemem cyfrowej obserwacji. Im bardziej "wspaniała" będzie postępowa amerykańska demokracja, tym trudniej będzie w tym kraju swobodnie oddychać. Już dziś jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, jakieś zdjęcie z liceum czy oświadczenie nielubianej koleżanki może tam złamać człowiekowi karierę.
Przed Ameryką rysuje się nieciekawa, duszna i chaotyczna przyszłość, której cały miniony rok a w szczególności wczorajsze wydarzenia na Kapitolu były mroczną zapowiedzią.

Zbigniew Szczęsny
https://www.facebook.com/zszczesny/posts/3814442658578564
Popularne pytania
Jaki produkt spożywczy oprócz miodu nigdy się nie psuje?
Dlaczego konie sportowe na śniadanie dostają owies?
Jakie było prawdopodobieństwo, że lądowanie na Księżycu zakończy się sukcesem?
Skąd pochodzi rosyjskie słowo "spasiba" ("dziękuję")?
Jak szybko da się jechać na rowerze?
Które kobiety są bardziej agresywne: brunetki czy blondynki?
Co to jest Klinofobia?
Jak prawidłowo wymówić słowo “Huawei”?
Do czego służył “pas cnoty”?
Czy noszenie brody jest zdrowe?
Czy dla mózgu ból fizyczny i ból psychiczny to to samo?
Czy maki otwierają się o poranku, a zamykają na noc?
Co to jest sonoselikafobiya?
Jak jest po egipsku “jak się masz?”?